wtorek, 24 września 2013

¡Viva la Mexico!

¡Olé!
Wyprawa z Kalifornii do Meksyku jest dużo prostsza niż z Polski. Nigdy nie zachwycałem się szczególnie tym państwem i dużo bardziej chce odwiedzić takie kraje latynoskie jak Chile czy Argentyna - no ale mając go za płotem - czemu nie.
Wybraliśmy się ze znajomym na parę dni do Guadalajary - drugiego pod względem mieszkańców obszaru metropolitalnego w Meksyku. Jest to przy okazji jedno z najbezpieczniejszych i jednocześnie "prawdziwych" miast (nie jest to kurort jak Acapulco a normalne, duże i żywe miasto).

Transport


Sam przelot jest prosty i względnie tani. Lot trwa 3:40h. Wylot w nocy środę, 2 dni pracy zdalnej, 2 dni zabawy i powrót w niedziele w nocy, prosto do pracy = wycieczka bez dnia urlopu. Procedury graniczne są szybkie (w drugą stronę też nie było jakiejś wielkiej masakry) i bezproblemowe. Metropolia ma ~5 milionów mieszkańców i sporo taksówek - ceny są w porządku, ale mogą być nawet lepsze jak się nie jedzie z taksometrem tylko wcześniej wynegocjuje cenę. Na lotnisku nie ma jednak takich akcji - dzielnice do których się jedzie mają sztywno ustawiony kurs, płaci się w okienku a taksówkarzowi pokazuje się kwit.

Bezpieczeństwo


Pierwszą skojarzeniem większości ludzi z Meksykiem jest chaos i brak bezpieczeństwa. Jest to prawda na terenach przy granicy z USA (tam rządzą mafie) ale w Guadalajarze jest zupełnie inaczej - jest to jedno z najbezpieczniejszych miast (powiedziałbym że bezpieczniejsze niż Kraków). Rozmowy z lokalnymi mieszkańcami potwierdzają to - zdarzają się kradzieże ale generalnie jest spokój (choć są elementy folkloru o których trzeba wiedzieć - jak "asystenci" parkowania w mieście którzy wskażą Ci miejsce na ulicy gdzie można zaparkować i w zamian trzeba im sypnąć jakieś grosze - w innym wypadku auto może "się zarysować"). Chodzenie po mieście w godzinach nocnych czy dziennych nie jest problemem (oczywiście, jak wszędzie trzeba zachować zdrowy rozsądek - są gorsze i lepsze dzielnice).

Ciekawostka - policja cały czas manifestuje swoją obecność - radiowozy (sporo fajnych Dodge Chargerów tak swoją drogą) jeżdżą po mieście z włączonymi kogutami.

Typowe boczne uliczki



Zabawa


Tak. Meksyk potrafi się bawić. Do tego wszystkiego, zupełnie przez przypadek, byliśmy tam w czasie obchodów dnia niepodległości (nie Cinco de Mayo który jest obchodzony prawie tylko w USA) więc całe miasto było w nastroju imprezowym. Wszelkiego rodzaju święta tam są radosne. Święto niepodległości to okazja do cieszenia się z tego co się udało zyskać. Podobnie ze świętem zmarłych - jeśli zmarły, którego się wspomina, lubił tańczyć i pić tequilę - to wspomina się go robiąc to.

Plac w Zapopan - jedno z miast wchodzące w skład metropolii.

O 23 kulminacja - w oddali na balkonie burmistrz, szef policji i tym podobni kończą obchody skandując z tłumem Viva Mexico a potem śpiewając hymn (który, ciekawostka - jest odgrywany przez wszystkie stacje radiowe 2 razy dziennie).





Ludzie


Baaardzo otwarci na innych. Przykład - poznaliśmy grupę, która zupełnie bezinteresownie zajęłą się nami przez większość pobytu tam i pokazali co fajniejsze strony miasta i okolic.


Część ekipy

Mariachi


Okolice Guadalajary to miejsce narodzin muzyki Mariachi - zespoły występują w wielu restauracjach. Nie był to nigdy mój klimat i dalej nie jest.


Tequila


Okolice Guadalajary to także miejsce narodzin tequili. Powstała ona w mieście o nazwie Tequila, które jest tylko 1h drogi od miasta - wycieczka tam jest bardzo fajną sprawą :-).




Tabasco!

Stara i dawno nieczynna fabryka tequili



Jeden z ciekawszych wynalazków którym można było jeździć po mieście

Absolutny hit - Policia Tequila

Hacienda

A to już czynna fabryka




Darmowe próbki w restauracji - wchodzisz, prosisz o próbki, dostajesz z 10, próbujesz i wychodzisz - nic nie płacisz i nie jesteś zobowiązany do kupna czegoś innego. W sklepach ze słodyczami darmowe próbki to też normalna sprawa.
Rdzenie agawy z której robi się tequilę (sama roślina musi rosnąć przez jakieś 6 lat zanim się ją wykorzystuje)

Jedzenie


Taco są bardzo popularne i tanie - w restauracji masz często zrób to sam - dostajesz talerz ze składnikami, placki i składasz sobie samemu, według uznania.
Oprócz tego owoce morza są bardzo popularne.


Mañana


O tak, mañana to sposób życia. Wynajmowaliśmy mieszkanie od jakiegoś Amerykanina (Airbnb to fajna sprawa) i w liście powitalnym była informacja - to nie USA, to Meksyk. Życie toczy się dużo wolniej a zrobienie czegoś trwa dłużej. O ile w ogóle zostanie to zrobione. Trzeba się z tym pogodzić i jeśli kiedykolwiek zacznie Cię to denerwować to na rogu jest mały sklepik, kup sobie Coronę i nie przejmuj się tym. Były to słowa prawdy :-).

Ogród w domku który wynajmowaliśmy sprzyjał popijaniu Corony jeśli trzeba było na coś czekać.

Ciężka praca zdalna. 

W środku dom też był kolorowy.

Podsumowanie


Meksyk to bardzo fajne miejsce. Niestety bez znajomości hiszpańskiego nie ma tam czego szukać - nawet wśród młodych i bogatych ludzi jest dość słabo ze znajomością angielskiego - przed przyjazdem tam zabrałem się za powtórkę mojego hiszpańskiego. O tyle fajnie, że znajomy z którym byłem mówi płynnie - ja byłem w stanie coś tam wydukać i zrozumieć zadziwiająco sporo, ale sporo pracy jeszcze przede mną. Przed następną wyprawą w latynoskie strony muszę się podszkolić jeszcze z języka.

niedziela, 8 września 2013

A weź mnie nawet nie wk***

Prawie rok w dolinie krzemowej minął - dobry moment aby spróbować coś podsumować. Więc totalnie niekompletna, otwarta i impulsywna lista rzeczy które mnie wkurzają albo i nie (kolejność bez znaczenia):

Minusy


- Rowerzyści. Sam, odkąd przeprowadziłem się tutaj, zrobiłem już parę ładnych kilometrów na rowerze i zdecydowanie częściej jestem rowerzystą niż kierowcą zmotoryzowanego środka transportu ale nie znaczy to, że nie dostrzegam wszechobecnej głupoty zatrważającej większości z nich. Odnosi się to głównie do San Francisco, gdzie rower jest bardzo popularny nie tylko jako sport ale też jako środek transportu (w Menlo Park to sport i ludzie zachowują się inaczej). Po tym przydługim początku - o co chodzi? Rowerzyści tutaj to kamikadze.
Przejazd przez ślepe skrzyżowanie, na czerwonym świetle, z słuchawkami na uszach - czemu nie.
Zatrzymywanie się na stopach albo chociaż rozejrzenie się zanim się wleci na niego z pełną prędkością? Po co (sam najczęściej nie robię pełnego stopu, ale nie zakładam że skrzyżowanie będzie puste/kierowcy mnie zauważa i przepuszczą - choć najczęściej to robią - inaczej ilość wypadków z rowerzystami była by dużo większa; chodzi tu głównie o skrzyżowania ze stopem z każdej strony, które są w większości dzielnic mieszkaniowych - każde auto się zatrzymuje i przejeżdżają po jednym na raz - dobre aby mieć bezpieczne drogi na osiedlach).
Wyprzedzanie z prawej strony aut skręcających w prawo? Czemu nie, przecież kierowca śmieciarki musi mnie zauważyć (tak zginał jeden rowerzysta parę miesięcy temu). Muszę tutaj jednak przyznać że wina w tych wypadkach może być połowiczna - przepisy nakazują, jeśli na drodze jest też wytyczona ścieżka rowerowa, najpierw zjechać na nią przed dokonaniem skrętu, aby zablokować możliwość takich manewrów. No ale duże auto nie zmieści się wtedy w zakręcie, więc nie może tego zrobić...
Światła w nocy? Zaburzą wygląd mojego hipsterskiego roweru (jest też problem dla pieszego: małe alejki w pobliżu mojego mieszkania - drzewa blokują światła od drogi a po środku leci szlak często uczęszczany przez rowery. Ludzie jeżdżą po niej szybko, nie widząc praktycznie niczego a ich samych jest jeszcze trudniej zauważyć).
Listę grzechów rowerzystów mógłbym dalej wymieniać, ale starczy już tego. A, tak swoją drogą to jak tutaj staną się popularne kamerki w autach, jak w Rosji, to wydaje mi się że internet będzie żył tymi filmikami i o wyczynach z Rosji wszyscy zapomną :-P.

- Brud i syf. Miasta w USA są brudne i ludziom syf zbytnio nie przeszkadza.

- Hipsterzy i hippisi. Jeśli miałbym się tutaj zestarzeć to wyobrażam sobie siebie jako dziadka chodzącego i mówiącego im żeby się ubrali/ostrzygli normalnie i zabrali za normalną pracę ;-). Hipisterskie umiłowanie do oryginalności robi się wkurzające gdy jedna trzecia miasta to robi. A kolejna część siedzi w parku, tocząc dyskusje o tym jak to pieniądze są złe i nikt nie powinien ich używać. Na koniec przychodzi puenta w postaci gościa sprzedającego im trawkę za parę dolarów ;-) (prawdziwe zdarzenie z tego weekendu).

- Spóźnianie. Umów się na imprezę na 5 i zobacz czy ktoś przyjdzie przed 7 ;-)

- Ceny. Życie jest tu strasznie drogie, w szczególności domy/mieszkania. Malutki dom w dolinie krzemowej, w dzielnicy gdzie nie dochodzi do strzelanin co chwila, to od $0.5 miliona w górę. Normalne to ~$0.7 miliona a większe to >$1 miliona.

- Zakaz sprzedaży alkoholu między 2 i 6 rano. Totalny. W klubach/barach też. Większość zamyka się o tej godzinie z tego powodu, ale niektóra robią coś jeszcze dziwniejszego - przed 2 AM obsługa przechodzi przez cały lokal i zbiera wszystkie niedopite drinki. WTF?

- Pogoda. W SF jest generalnie z dupy i strasznie zmienna (szczególnie w lato - to najgorsza pora roku).

- Bańka. Ludzie żyjący całe/większość życia w dolinie krzemowej mają spaczone postrzeganie świata (który i tak kończy się dla nich jakieś 50 mil od domu).

- Bezdomni. Są spokojni i nie ma jakiś większych problemów z nimi ale po prostu śmierdzą.

- Technologie i startupy. Pracując w firmie internetowej pewnie brzmi to obłudnie, ale trudno ;-). Ten rejon jest przesiąknięty technologiami - na ulicach jest np. pełno reklam/bilbordów rozwiązań cloud computing. Wszechobecne stwierdzenie "jest aplikacja do tego". Ale bardziej wkurzające są startupy które stoją za tymi "aplikacjami". 99% bankrutuje a 95% nigdy nie zrobiło ani jednego dolara (statystyki wzięta z dupy, ale pewnie wiele się nie mylę). Często zakładane są przez ludzi świeżo po informatyce na Stanfordzie nie mających większego pojęcia o biznesie (ale kończąc Stanford masz prawie gwarantowane że znajdziesz inwestorów którzy dadzą ci jakiś skromny milion na początek), którzy potem często płaczą w internecie jak to ich życie jest do dupy bo własnie przepalili parę milionów cudzych pieniędzy na pomysł który nie miał nigdy szans na generowanie dochodu i bankrutują. Cudzych pieniędzy - nie pożyczonych z banku, a zainwestowanych przez innych w zamian za udziały w firmie. Więc jeśli twój biznes bankrutuje to ty praktycznie nie tracisz nic swojego. Trochę inaczej wygląda to w normalnym świecie. No ale ten system działa - mały procent który wypali zarabia niezłą kasę i dlatego inwestorom się opłaca grać w tą ruletkę.

- Nastawienie na kasę w IT. Sporo ludzi uważa że jeśli skończyli 3 letnie studia informatyczne na dobrej uczelni to po kolejnych 3 latach powinni mieć co najmniej 2 Ferrari w garażu swojej willi. Przykład - przez lato, jak co roku, mieliśmy bardzo dużo praktykantów (którzy swoją drogą nieźle zarabiają na swoich praktykach, ale z drugiej strony dostają też prawdziwą pracę do zrobienia). Jeden z nich poruszył temat jego znajomych, z których wielu jest zainteresowanych pracą w Twitterze, który niedługo ma wejść na giełdę i jest to według nich "bardzo ciekawy okres do pracy w firmie". Nie pociągnąłem tego tematu, bo jedyną rzeczą którą byłem w stanie powiedzieć to: "Gówno prawda, liczą na zagranie na rynku akcji i dorobienie się milionów na tym. Nie ma w tym nic złego, ale przyznacie się do tego a nie gadajcie pierdół o ciekawym okresie w firmie" ;-)

- System bankowy. Pisałem o tym już parę razy. Więc tym razem krótko - jest do dupy. A właśnie, muszę wypisać czek żeby zapłacić za wynajem...

Plusy


Koniec narzekania - czas o plusach, bo ich też jest tu sporo.

- Multikulturowość. Uwielbiam to. Przebywanie w otoczeniu ludzi z całego świata to super doświadczenie które zmienia podejście do świata.

- Ruch na ulicach. Tak, ogólnie uważam że amerykanie są słabymi kierowcami. Ale oni w większości o tym wiedzą i sam ruch jest spokojny. Procentowo na drogach nie ma nawet ułamka kamikadze z Polski. W szczególności w miastach to widać - dużo mniej trąbienia i dużo więcej szacunku do innych na drodze. Jest też bardzo duży respekt dla pieszych - przykładowo jeśli jestem jedyną osobą przechodzącą przez 4 pasmową ulicę to auta które chcą w nią skręcić bardzo często zaczekają aż przejdę cała ulicę, mimo że mają wolne pasy na które śmiało można wjechać.

- Dbanie o kulturę fizyczną. Sam się też w to wciągnąłem. Olbrzymia ilość ludzi biega. Bardzo dużo jeździ też na rowerach - na popularnych weekendowych szlakach rowerowych zawsze jest spory ruch.

- Otwartość na drugiego człowieka. Jest ona jednak najczęściej płytka (genialne określenie na to z Fight Club - single serving friend).

- Motoryzacja. Oj tak, fajne są tu samochody :-). Choć przy tutejszym tłoku na drogach, ograniczeniach prędkości (które są przestrzegane) posiadanie naprawdę fajnego (czytaj drogiego i mocnego) auta mija się totalnie z celem.

- Podejście do władzy. Ludzie mają tutaj bardzo mało zaufania do rządu i traktują go z dużą rezerwą. Jest to też jeden z podstawowych argumentów za posiadaniem broni - aby stanowić równowagę dla rządu i być w stanie się przed nim bronić jak zrobić coś naprawdę głupiego.

- Jedzenie. W szczególności San Francisco to raj dla osób lubiących jedzenie. Pełno restauracji z całego świata. No i w porównaniu z Polską - ostre jedzenie jest naprawdę ostre i niepolecane dla amatorów ;-). Np. w azjatyckich miejscach, jak zamówisz coś ostrego, a nie jesteś Azjatą to najpewniej dostaniesz mniej ostrą wersję, chyba że specjalnie poprosisz o ostre jak dla Azjatów :-). A, jedna z gorszych rzeczy do jedzenia tutaj to "Polish Kielbasa" - mniej więcej śląska, ale jeszcze niższej jakości. Wstyd podać psu czy studentowi :-P.

- San Francisco. Mimo że śmierdzi, brudno i pełno hipsterów to jednak to miasto ma coś w sobie. Jestem super zadowolony że się do niego przeniosłem.

- Okolice. Jest tu naprawdę ładnie.

- Praca. Oczywiście. Ciągle mi się nie znudziła, jestem z niej strasznie zadowolony i trudno jest mi sobie wyobrazić lepszą pracę w zawodzie. Jedynym minusem jest to, że strasznie rozpuszcza więc muszę dbać o kontakt z rzeczywistością - raz na jakiś czas przypominam sobie historię albo zbieram nowe z Polski i działa to całkiem nieźle - więc jak macie coś nowego to piszcie! :-)

Plus i minus


Rzeczy które jeszcze nie wiem jak zakwalifikować.

- Obsługa klienta. Tutaj jest to naprawdę klient nasz pan i wchodząc do np. sklepu z ciuchami od razu obsługa się Tobą interesuje. Do tego są przeważnie uśmiechnięci i zaczynają gadkę-szmatkę. Ma to parę minusów - wizyty w sklepach (których nigdy nie lubiłem, więc kupuje online co się da) mogą być dłuższe przez to. Ale ma też inne "dziwne" skutki - jeden z moich znajomych z USA z zasady nie kupuje w miejscach gdzie ludzie za kasą nie uśmiechają się do niego...


Bonus


Koniec żali (jak na razie) i czas na opisy przyrody. Ale zamiast robić z bloga "Nad Niemnem" - parę fotek z okolic:

Na horyzoncie - po lewej SF, po prawej chmury na oceanem.





Widok z północy - Golden Gate Bridge bez chmur tym razem a dalej - San Francisco :-)
A to widok tydzień później z tych samych okolic - tym razem chmury schowały most (ale na północ od mostu najczęściej jest pogodnie)

Wjazd na Golden Gate Bridge od północy

Stare fortyfikacje (z początku XX wieku).

Dość dużo bunkrów/pozostałości po starych działach - nigdy nie użytych w walce.


Bez Golden Gate Bridge miasto straciło by mnóstwo uroku.

Mgła nie pomaga w oglądaniu finałów America's Cup - jak się przypatrzysz widać łódkę! :-)