piątek, 18 lipca 2014

Podział Kalifornii

Podział


Kalifornia jest pełna kontrastów. Z jednej strony jest pełna ultra bogatych/sławnych ludzi (w Los Angeles i dolinie krzemowej), a z drugiej - biedni farmerzy i miliony nielegalnych imigrantów. Jedna z najbogatszych i najlepiej rozwiniętych gospodarek świata, potentat na rynku energetycznym i informatycznym ale też pełno hipisów i różnych innych "dziwnych" ludzi.

Politycznie jest to stan w liberalny, ale jednocześnie jest pełen masy dziwnych regulacji, dotykających przemysł, budownictwo domów, rolnictwo, etc.

Te kontrasty i rozwarstwienia powodują różne problemy, ale jakimś dziwnym cudem to wszytko działa. Ale nie wszystkim się podoba taki stan rzeczy - parę dni temu zatwierdzona została petycja w sprawie referendum o podziale na 6 stanów (http://en.wikipedia.org/wiki/Six_Californias). W głosowaniu nie ma ona najmniejszych szans (dowiemy się na pewno w 2016, kiedy głosowanie prawdopodobnie będzie miało miejsce) ale jeśli by się to udało, to powstałoby parę ciekawych stanów. Dolina krzemowa byłaby zdecydowanie najbogatszym (w kwestii PKB na mieszkańca) stanem, zaś Centralna Kalifornia (na wschód od doliny) - najbiedniejszym. Ale z czasem mogło by się to zmienić - dolina krzemowa ma zdecydowanie za dużo hipisów/socjalistów i pozostawiona sama sobie mogła by się zacząć pogrążać w kryzysie przez regulację.
Zaś stan farmerów mógłby się zacząć poprawiać, gdyż byliby się w stanie pozbyć ustaw uchwalanych przez bogatych "ekologów", które im przeszkadzają w produkcji żywności. Długo można by wymieniać problemy których poszczególne części stanu by się pozbyły i nowe, które by się pojawiły, ale jeden uniwersalny na pewno pozostanie:

Susza


Farmerzy nie są bogaci, ale uprawa roślin w Kalifornii to nie taka głupia sprawa - stan ten produkuje olbrzymie ilości jedzenia. Ziemia jest bardzo żyżna, na brak słońca nie ma co narzekać (ok, poza San Francisco ;-) ) - dolina krzemowa przed "rewolucją" to był jeden wielki sad.

Ale do upraw potrzebna jest woda. A tutaj jest sucho - zdecydowaną większość ziemi trzeba więc nawadniać. Raz - to kosztuje. Dwa - wodę trzeba skądś wziąć. Trzy - woda potrzebna jest też poza rolnictwem.

Wspomniałem już wcześniej, że w tym roku jest susza - jak do tej pory władze stanowe tylko apelowały o ograniczenie zużycia wody, ale efekty nie były najlepsze - zużycie wody wzrosło :-). W ostatnich dniach więc się to zmieniło - wprowadzone zostały kary za marnowanie wody - np. zakaz mycia samochodów bez węży z zaworem przy wylocie (aby nie marnować wody w trakcie odkręcania/zakręcania), zakaz mycia chodników ze względów innych niż sanitarnych czy też ograniczenia w podlewaniu trawników - większość z nich więc wróci do "naturalnego" brązowego koloru - zielony nie jest tutaj naturalnym kolorem roślin... A same kary są spore - $500-$1500. Za parę miesięcy dowiemy się czy to poskutkowało.

Ale o co tyle krzyku? Nie padało w zimę, to spadnie deszcz w przyszłym roku, jeziora w górach się napełnią i znowu będzie woda. Otóż nie jest to pewne - według niektórych prognoz susza może potrwać nawet parę lat i woda w całej Kalifornii może się skończyć. Nie będzie to ciekawe - rolnicy zbankrutują a miasta też będą miały niemały problem.


Mycie chodników


Co do czyszczenia ze względów sanitarnych - w San Francisco jest to dość potrzebne. W głównej dzielnicy bezdomnych policja odbiera ponad 1000 skarg na miesiąc w związku z defekacją ludzi na ulicach.
Wiele lat temu próbowano zbudować sieć publicznych toalet, ale stały się one miejscem handlu narkotykami, więc się ich pozbyto. Jest teraz nowy projekt - mobilnych toalet na przyczepach, które będą okresowo zaparkowane w różnych miejscach - więc jak masz potrzebę, to będziesz musiał poczekać na właściwy dzień :-). Ale jest to program pilotażowy, więc zobaczymy jakie będą efekty. Ruszył też inny ciekawy program - jedna organizacja wykupiła stary autobus miejski i przerobiła go na mobilne prysznice dla bezdomnych.


Gluten


Kolejną z dziwnych rzeczy jest obsesja na punkcie glutenu - jakiś czas temu ludzie zaczęli go uważać za największego wroga ludzkości i praktycznie każde pieczywo (które tak szczerze - w większości wypadków trudno nazwać pieczywem - nie ma tutaj zwyczaju jedzenia chleba, więc nie jest ono dobre) jest bez glutenu. Nie ze względu na alergie, tylko modę.

poniedziałek, 14 lipca 2014

Kiwi - część 3

Wyspa południowa

Kaikoura


Małe miasteczko na oceanem. Rejon jest ciekawy - góry o wysokości ponad 2 km znajdują się zaraz przy nabrzeżu. Stromo jest też w samej wodzie - zaledwie kilkuset metrów od brzegu ocean ma już ponad 1 km głębokości.


"Centrum miasta"


Fok nie brakuje







Jedną z największych zalet tak głębokiego oceanu jest bogactwo życia w wodzie. Jest to jedno z fajniejszych miejsc do obserwacji wielorybów i delfinów (a dokładniej - delfinów ciemnych) - można nawet zrobić coś więcej niż zwykła obserwacja...

Defliny


Początek nie był zachęcający - pobudka o 4 nad ranem, aby o godzinie 6 rano być już na oceanie (można wybrać się też później, ale podobno rano jest najciekawiej).

Wschód słońca. Nie lubię oglądać wschodów - wolę zachody, bo nie trzeba się budzić :-). Ale było warto.



Ten gatunek delfinów uwielbia robić salta (pełne, o 360 stopni - niestety nie udało mi się uchwycić na kamerze) - jeden nawet zdecydował się zrobić 5 pod rząd.





Ot, parę delfinów? Było fajniej - w ramach tej wycieczki dostawałeś piankę, maskę do nurkowania, płetwy i przewodników którzy kierowali łódkę w stronę miejsc gdzie są delfiny i mówili kiedy wskakiwać do wody. Jedna z najciekawszych rzeczy jaką zrobiłem w życiu. Przewodnicy nie wabią delfinów jedzeniem, więc aby przyciągnąć ich uwagę (to bardzo ciekawskie zwierzęta), będąc w wodzie należy wydawać z siebie durne odgłosy :-). Jak się tobą zainteresują to zaczynają pływać wokół ciebie, pod tobą, z przodu, tyłu, w grupach po kilka, czasem z małymi - i to wszystko na odległości nie większej niż pół metra. Super zabawne zwierzaki i było ich tam setki. Niestety mój aparat nie jest wodoodporny, więc bliskich ujęć nie ma - a szkoda.




Jezioro pukaki


Im bardziej na południe, tym ciekawsze zaczynają się ciekawsze góry.

Weta - miejscowy owad (nie jest groźny, ale jak przez przypadek zahaczy się o jego kolce to może boleć). Studio efektów specjalnych Petera Jackson nosi też tą nazwę.  



Jeden z fajniejszych "kempingów" (kawałek pola i dziura w ziemi robiąca za toaletę) - po drugiej stronie jeziora w oddali - góra Cook - najwyższy szczyt Nowej Zelandii (ponad 3700m). Jest to góra na której Edmund Hillary, pierwszy zdobywca Everestu, przygotowywał się do wyprawy.

Schody diabła w OTAGO ;-). Jeden z rejonów na południowej wyspie ma nazwę Otago. 

Cook



Można się także wybrać na rafting.

Do góry dnem jest dużo fajniej :-)

Góra Cook


Wspinaczki na nią nie było. Ale tereny w okolicy są OK.



W tle - tęcza.

Ekstremalne układanie kostki rubika.

Dunedin

Stolica rejonu Otago.



Podobno najbardziej stroma ulica na świecie. Drogi wytyczono w UK, nie uwzględniając topografii terenu - na miejscu nie podważono tych decyzji.


Dworzec kolejowy - podobno jeden z najczęściej fotografowanych budynków na południe od równika.


 


Milford


Fiordy pokrywają praktycznie całą południowo-zachodnią część wyspy. Najsłynniejszy z nich to Milford - przez długi czas nieodkryty, gdyż wejście do niego jest schowane od oceanu, a teren jest trudno dostępny, ze względu na góry i faunę.
Lwy? Tygrysy? Niedźwiedzie? Rekiny z laserami? Nie. Muchy piaskowe (sandfly). Jest ich olbrzymia ilość (ja akurat miałem szczęście i było ich mniej niż zwykle, ze względu na słoneczną pogodę, ale też nie odwiedziłem miejsc gdzie jest ich najwięcej) i są bardzo agresywne. Gryzą wszędzie - w szczególności kostki - spodnie wpuszczone w długie skarpety + środki na owady o tropikalnej sile - wiele mocniejsze od tego co można kupić w Polsce - jeśli spryskasz tym ubranie to masz dużą szansę, że przeżre on kolor/tkaninę. Kapelusz z siatką też wskazany. Lokalna legenda mówi, że po stworzeniu południowej wyspy bóg uznał, że jest tam zbyt pięknie i człowiek zniszczy ten teren, więc aby go zniechęcić - umieścił tam też te owady.






Routeburn


Jest to szlak który w dawnych czas był jedyną drogą do Milfordu - 32 km przez wzgórza. Dzisiaj prowadzi tam też droga (wije się przez góry i tunele - przejazd zajmuje parę godzin). Od dawna trwają też próby zbudowania bezpośredniego tunelu kolejowego, aby ułatwić i wielce skrócić podróż, ale budowa jest ciągle blokowana, z różnych względów (głównie ekolodzy, obawiający się wpływu zwiększonej ilości turystów).
Ale wracając do szlaku - dzisiaj jest to jednej z najlepszych szlaków turystycznych w Nowej Zelandii - po drodze jest tylko parę chatek, więc trzeba rezerwować z dużym wyprzedzeniem. Ja byłem za późno, więc zostały mi tylko chatki zaraz na początku i końcu - przejście trwało więc 3 dni, z czego pierwszego i ostatniego dnia jedynie po jakieś 2h. Chatki bez bieżącej wody (jedyna okazja na kąpiel to lodowate jeziora) i prądu - jedynie butle z gazem do kuchenek.
Ciekawostka numer jeden - zeskakiwanie z górnego łóżka (jak w akademiku) to umiejętność którą można zapomnieć. Efekt? Obudzeniem całej chatki lądowaniem bez telemarku + następnego dnia >20km ze spuchniętym dużym palcem stopy :-).
Ciekawostka number dwa - jeśli ktoś się wybiera samochodem to po przejściu tego szlaku jest problem - samochód jest po drugiej stronie, a przejazd jakimś busem (których wiele nie ma) to parę godzin w jedną stronę. Ale są lokalne biznesy które to rozwiązują - płacisz jakieś $200, dajesz kluczyki do samochodu i ktoś przebiega(!) tą trasę (jest stromo i całkiem fajne różnice wysokości), wsiada w samochód i przywozi go na drugi parking. Spotkaliśmy na trasie jedną dziewczynę która się tym zajmuje - biega tą trasę po 4-5 razy w tygodniu, jakieś 5-7h biegu.

Nocleg przed szlakiem






Kawałek od początku szlaku. Przez wszystkie 3 dni mieliśmy super pogodę - najczęściej aby mieć takie widoki trzeba kupić pocztówki - jest to teren bardzo deszczowy.

"Wanna" przy chatce :-)















Queenstown

To niestety było ostatnie miejsce na mojej trasie. Zimą - kurort narciarski. Latem - stolica adrenaliny. Miejsce w którym wymyślono skoki na bungee i wiele innych szalonych rzeczy :-).

Tam się rozstałem z grupą - następnego dnia miałem wylot, ale jak się okazało - bardzo za mną tęsknili - autokar nie sprawował żadnych problemów, aż do momentu gdy ja się odłączyłem - 15 min później rozsypała się skrzynia biegów i grupa musiała zostać w mieście dodatkową noc, podczas gdy firma wysłała drugi autokar z bazy na północy wyspy.





Nowa Zelandia - polecam!