piątek, 28 września 2012
Bezrobocie
Jako że przez najbliższy tydzień nadal jestem bezrobotny to nie mam wyjścia - jutro zaczynamy tygodniowy roadtrip na północ, w stronę Seattle, Washington :-).
czwartek, 27 września 2012
Seriale w TV
Bardzo cieszyłem się na możliwość oglądania tutaj seriali na żywo i bez kombinowania jak w Polsce. Wczoraj mogłem zobaczyć premierę nowego sezonu South Parka, dzisiaj The Big Bang Theory i... chyba już nie chce oglądać ich na żywo ;-). Ilość reklam zabija - na 20 minutowy serial 3 przerwy reklamowe (pierwsza już zaraz po napisach początkowych - zrozumiałem czemu dzisiaj w serialach najpierw leci minuta akcji a dopiero potem czołówka) które w sumie trwają z z 10 minut. Wkurza to niemiłosiernie. Trzeba będzie przyjrzeć się onlineowym serwisom jak hulu czy netflix - może tam za parę groszy uda się uniknąć tego syfu. A same reklamy, na co mi zwrócili uwagę Michał z Olą, są lokalne, nawet w ogólnokrajowych stacjach.
PS. Pisząc o serialach przypomniała mi się pokojówka z hotelu, która rano pukała do drzwi z pytaniem "sir, are you sleepy?" - akcent i wymowa idealnie jak Consuela z Family Guy (jak ktoś nie zna: http://www.youtube.com/watch?v=rmbcNqC6TSk) :-).
PS. Pisząc o serialach przypomniała mi się pokojówka z hotelu, która rano pukała do drzwi z pytaniem "sir, are you sleepy?" - akcent i wymowa idealnie jak Consuela z Family Guy (jak ktoś nie zna: http://www.youtube.com/watch?v=rmbcNqC6TSk) :-).
Przeprowadzka, część 2 - mieszkanie i auto
Mieszkanie
Wynajem mieszkania na miesiąc dla klienta na miesiąc (potem idę już na swoje). Wydaje się proste. Tym bardziej dla osób które z tego żyją. Wydaje się :-)
Na parę tygodni przed przylotem zacząłem rozmowę z firmą przeprowadzkową na temat mieszkania, ale dopiero na tydzień przed lotem dostałem propozycję mieszkania - typowe apartamenty korporacyjne: pół hotel, pół mieszkanie. Miałem dostać mailem jakieś papierki do wypełnienia przed wprowadzeniem się - a jak nie dostanę to skontaktować się z babką od przeprowadzki. Papierów nie dostałem, więc maila wysłałem - w odpowiedzi zobaczyłem tylko autorespondera, że jest poza biurem i wraca jak ja już będę w USA. Super :-). Ale była wskazana inna babka do kontaktu w sprawach pilnych. Mail do niej i czwartek zaczęło się coś w końcu dziać (wylot w poniedziałek rano) - mail o treści "przyjrzę się sprawie". Do piątkowego popołudnia w Polsce nic nie dostałem - trudno - mam to w dupie, idę na imprezę pożegnalną. Przez noc za to przetoczyła się cała armia maili:
- "Mieszkanie które miałeś mieć jednak jest niedostępne, bo ktoś inny zmienił rezerwację. Mam inne, rezerwuję je bez Twojej zgody bo czasu już mało"
- "Mieszkanie będzie dostępne dopiero 2 dni po Twoim przylocie więc wysyłam maila do agencji turystycznej żeby Ci zarezerwowali hotel. Albo jak chcesz to zarezerwuj sam a my zwrócimy kasę"
- od zarządcy mieszkania - upragnione papiery do wypełnienia
- od agencji turystycznej - maila z propozycją na przelot do USA za parę tygodnii i informację że hotelu bez mojej karty kredytowej nie zarezerwują. WTF? Okazało się że babka wysłała "trochę" złą prośbę do nich
Napisałem do agencji turystycznej żeby to anulowali, sam zarezerwowałem sobie hotel na 2 dni, wypełniłem, wysłałem papiery. Więc wszystko powinno być załatwione i w poniedziałek poleciałem. Siedząc na lotnisku Chicago, wkurzony przez spóźnienie na przesiadkę sprawdzam maila. Widzę 2 maile od firmy wynajmującej - jeden że umowa podpisana i wszystko gotowe, a chwilę potem drugiego - jeszcze raz takie same papiery do podpisania, na dokładnie to samo mieszkanie. Jakby babka z firmy przeprowadzkowej była obok mnie to bym ją udusił. Nie było jej, więc w mailu napisałem co sądzę o ich usługach i "grzecznie" poprosiłem o wyjaśnienie tego. Następnego już dnia dostałem maila że to pomyłka z ich strony, przepraszają i wszystko jest załatwione.
Potem jeszcze miałem przez 2 dni mailowanie z zarządcą, który 2 razy chciał mi wysyłać klucze FedExem, na co 2 razy odpisywałem że mało czasu na przesyłki więc przyjadę w godzinach biurowych i odbiorę. Przy czym przy po wysłaniu takiej samej odpowiedzi na drugiego maila ("kurier nie zdąży, odbiorę osobiście") dostałem wiadomość, że już rozmawialiśmy na ten temat. A poprzedni mail jak kamień w wodę, zero odpowiedzi. WTF? Jednak był plus: babka zaczęła w końcu odpowiadać na maile, więc się dogadaliśmy i dzisiaj podjąłem próbę wprowadzenia się do mieszkania. Udało się, choć wchodząc do środka spotkałem gościa który własnie wychodził po wymienieniu zepsutej mikrofalówki i był wielce zdziwiony - miał informację że dopiero za miesiąc ktoś się wprowadzi i wymianę chciał zrobić jutro, ale coś mu się odwidziało :-).
Sam apartament jest bardzo fajny, zaraz obok Stanfordu w Palo Alto. Osiedle to kompleks bloczków korporacyjnych z takimi mieszkaniami. Miejsce jest drogie, ale pełne - ludzi stać na to - dzisiaj w garażu mojego budynku, z rzucających się w oczy aut, stało Ferrari, Porsche i parę Lexusów :-).
Przełączniki w widzie trochę z innego wieku :-) |
Domofon też ;-) |
Widok z balkonu |
Auto
Tu jedna przygoda tylko, ale w końcu jakaś miła. Miałem w wypożyczalni zarezerwowane auto z klasy ekonomicznych. Ale jak się okazało na parkingu - skończyły się już takie (byłem tam zdrowo w okolicach północy) więc mogłem wybrać co chcę z tego co im zostało - było parę Vanów, SUVów i on:
Nowiutki Dodge Charger (przejechane 800 mil) w cenie auta economy. No nic, trudno, jakoś to przeżyje ;-).
Podsumowanie
To chyba tyle przygód jeśli chodzi o pierwszą przeprowadzkę. Opisy były długie i szczegółowe (momentami pewnie za bardzo), ale chciałem pokazać że syf, zamieszanie i niekompetencja to wcale nie jest polska specjalność :-).
środa, 26 września 2012
Przeprowadzka, część 1 - przylot
Przeprowadzka opłacona przez nowego pracodawce powinna być szybka i bezproblemowa - w końcu wynajęta jest do tego specjalna firma która wszystko organizuje. A i ja klientem byłem prostym - przelot, dodatkowy bagaż w samolocie, tymczasowe mieszkanie na miejscu i auto. To wszystko. Wydaje się banalne ale niekoniecznie takie jest :-)
Uwaga, post będzie długi!
Wylot z Krakowa przylot do San Francisco. Najprostsza opcja na przelot to Lufthansa - jedna przesiadka w Monachium i gotowe. I do tego dają alkohol za darmo :-). Trenowałem tą trasę przy przelocie na rozmowy kwalifikacyjne na początku roku i było OK. Teraz jednak ciągłe widmo strajków odstraszyło mnie (parę tygodni wcześniej jednego dnia nie poleciało jakieś 1000 z 1800 wszystkich lotów). Chore ceny biletu po części też (nie ja płacę, ale mam ustalony limit wydatków) - ~11 tys zł (a jak się potem dowiedziałem - przy wybraniu biletu powrotnym ceny wracają do normy - jakieś 3tys zł za lot w obie strony). Druga opcja, na którą się zdecydowałem to LOT z przesiadkami w Warszawie i Chicago. Przy czym przelot Chicago -> San Francisco obsługują już samoloty z United, ale to wszystko część grupy Star Alliance więc powinno być OK.
Pierwszy mały zgrzyt pojawił się przy nadawaniu bagaży - zamiast jednego biletu na wszystkie 3 segmenty lotu dostałem 2 osobne - jeden na LOT i drugi na United. Trochę to utrudniło nadawanie bagażu i podniosło cenę - w LOT ma się jedną walizkę w cenie biletu, w United 0 (tak, w krajowych lotach za każdy bagaż się dopłaca). Panie na lotnisku okazały się bardzo pomocne (i zdziwione czemu mam 2 bilety na taki lot) załatwiły wszystko, zapłaciłem i gotowe. Kolejki długie (terminal krajowy w Krakowie to naprawdę porażka) ale wszyscy byli odprawieni i przeszli kontrolę bezpieczeństwa na czas.
Potem słynny przejazd autobusem po lotnisku i tam moje pierwsze spotkanie z "dziadkiem". Człowiek miał na oko 50-60 lat. Stanąłem obok niego i zaczęło się: "u nas w Ameryce", "ja już mieszkam w USA od 35 lat i takie rzeczy są nie do pomyślenia". Dopiero po jakiejś minucie zorientowałem się o co mu chodzi - nie podobały mu się kolejki. Z każdym zdaniem robił się coraz bardziej wkurzony: "dopiero jak się wydarłem na babkę to zaczęli pracować, inaczej byśmy siedzieli tam jeszcze parę godzin", "ja tego tak nie zostawię, załatwię że zostaną oni wszyscy zwolnieni", "nie do pomyślenia takie opóźnienie" (opóźnienia było maksymalnie 5 minut) itp, itd. Istny społecznik i zbawca świata, z każdą chwilą łapiący coraz większą pianę. Całe szczęście po chwili autobus ruszył, 30s, wysiadka i wejście do samolotu gdzie "dziadek" siedział gdzieś daleko.
W Warszawie przejście przez kolejną kontrolę - tu już zero kolejek. Gdy rozpoczął się boarding znowu pojawił się on - "dziadek". I też od razu zaczął wyzywać całą obsługę: co oni sobie myślą, że to lekceważenie, że on tyle za bilet zapłacił (kupił parę miesięcy wcześniej na promocji za jakieś 50% ceny), że to komuna, ludzie przyspawani do stołków, itp, itd. Ludzie zdziwieni bo boarding szedł normalnie, ktoś nawet zaczął z nim dyskusję, ale szybko się poddał. Jak przeszedł procedurę to znowu zadowolony z siebie stwierdził, że gdyby się nie odezwał to kto wie ile byśmy jeszcze tam stali. Na co jakaś babka stojąca obok mnie: "boże, współczuje osobie która będzie siedzieć obok niego przez 10h lotu". Całe szczęście nie byłem to ja.
Samolot był ok, jedzenie jak na lot to super. Nie działał jednak system wideo więc przez 10h trzeba sobie samemu zająć czas. MP3, gazeta, książka, drzemka i jakoś przeleciało.
Lądujemy i mam jakieś 1h 30min na przesiadkę - trzeba przejść imigrację, odebrać bagaż (po to żeby przejść przez kontrolę celną, która polega na podstęplowaniu wypełnionej wcześniej deklaracji celnej - jakieś 10s), nadać go jeszcze raz (co też trwa 10s - zostawienie przy taśmie walizek - pracownicy linii lotnicznych już dalej się nim zajmują), przedostać się zautomatyzowaną kolejką na terminal na drugim końcu lotniska (a jest ono olbrzymie - zdjęcie), przejść znowu odprawę bezpieczeństwa i do bramek na boarding. Sporo rzeczy do zrobienia. Może być problem, ale spróbujemy.
Wychodzę z samolotu i tu miłą niespodzianka - babka z LOTu stoi z kartką z nazwiskami - jest też moje. Mam mało czasu na przesiadkę więc dostaję status "Express transfer" i mam ominąć kolejki. Więc myślę - teraz na 100% się wyrobię, przecież nie dostałbym biletów z nierealnym czasem na przesiadkę. Ale i tak się streszczam i biegam po lotnisku. Po wyjściu w korytarzu nagle po jednej stronie widzę kolejkę. Olbrzymią. Po chwili po drugiej stronie pojawia się kolejna, troszkę mniejsza. Ta większa na oko miała z 1500 ludzi, druga z 1000. Babka z obsługi informuje że to kolejki do służb imigracyjnych - mniejsza to obywatele, większa wizy. Ja jako "Express Transfer" mam iść prosto i olać kolejki - super, mi pasuje :-). Trafiam do specjalnego okienka dla żołnierzy i osób z Express. Przede mną 3 osoby więc jakieś 10 min, pytania kontrolne w stylu "czemu leciał pan z polski" i jestem wpuszczony na teren USA. Wolę nie myśleć ile czasu bym spędził w normalnej kolejce (okienek dużo, bo chyba z 50 było ale i tak "parę" minut by zeszło).
Potem robię wszystkie rzeczy opisane wcześniej i przy bramce z której mam mieć wylot jestem na jakieś 3 min przed odlotem. Ale boarding już zakończony (później zdziwiony recepcjonista w hotelu stwierdził że zwykle chwilę czekają; ale widać, że jak się ma 2 osobne bilety to nie czekają). Muszę przebookować bilet. Tam kolejny problem - linie nie traktują mojej przesiadki jako przesiadkę, tylko jako osobny lot i trzeba zapłacić za przebookowanie. Babka stwierdziła jednak, że mi to daruje, ale następnym razem radzi kupić jeden bilet. Oj tak, na pewno tak zrobię i wszystkim radzę też dopilnować to przy lotach z przesiadkami.
Kolejny lot za 2h. Jest WiFi (przez 20min tylko, ale okazuję się po tych 20min zostaję dostęp do wszystkiego z domeny google.com więc gmail został) - sprawdzam co słychać i widzę maila związanego z mieszkaniem który mnie trochę wkurzył, ale o tym w innym poście. Zjadam hot-doga (w końcu jestem w USA) i słyszę, że lot jest opóźniony, nie wiadomo o ile bo czekają na przylot samolotu. No kurde, nie mógł się opóźnić lot na który miałem pierwotny bilet? Bilans: 2h opóźnienia.
Po przylocie odebranie moich bagaży (przyleciały wcześniejszym samolotem) - jeden częściowo rozpięty - jak się okazało miał kontrolę celną (w środku była zostawiona kartka z informacją o tym). Podobno zdarza się coraz częściej.
Agencja przeprowadzkowa (a właściwie biuro podróży które rezerwowało mi bilet) - bez komentarza. Obsługa na lotniskach - super. Zarówno w Polsce jaki i w USA przyjazna i chętna do pomocy. A w stanach na lotniskach dosłownie co parę metrów stał ktoś do pomocy pasażerom. Ciekawe ile ich to kosztuje...
Na tym koniec opis przelotu. Następnym razem opiszę przygody z mieszkaniem, których też miałem parę (a w momencie pisania tego posta ciągle nie jestem pewien czy temat jest już zamknięty :-) ).
Uwaga, post będzie długi!
Ogólnie
Wylot z Krakowa przylot do San Francisco. Najprostsza opcja na przelot to Lufthansa - jedna przesiadka w Monachium i gotowe. I do tego dają alkohol za darmo :-). Trenowałem tą trasę przy przelocie na rozmowy kwalifikacyjne na początku roku i było OK. Teraz jednak ciągłe widmo strajków odstraszyło mnie (parę tygodni wcześniej jednego dnia nie poleciało jakieś 1000 z 1800 wszystkich lotów). Chore ceny biletu po części też (nie ja płacę, ale mam ustalony limit wydatków) - ~11 tys zł (a jak się potem dowiedziałem - przy wybraniu biletu powrotnym ceny wracają do normy - jakieś 3tys zł za lot w obie strony). Druga opcja, na którą się zdecydowałem to LOT z przesiadkami w Warszawie i Chicago. Przy czym przelot Chicago -> San Francisco obsługują już samoloty z United, ale to wszystko część grupy Star Alliance więc powinno być OK.
Kraków
Pierwszy mały zgrzyt pojawił się przy nadawaniu bagaży - zamiast jednego biletu na wszystkie 3 segmenty lotu dostałem 2 osobne - jeden na LOT i drugi na United. Trochę to utrudniło nadawanie bagażu i podniosło cenę - w LOT ma się jedną walizkę w cenie biletu, w United 0 (tak, w krajowych lotach za każdy bagaż się dopłaca). Panie na lotnisku okazały się bardzo pomocne (i zdziwione czemu mam 2 bilety na taki lot) załatwiły wszystko, zapłaciłem i gotowe. Kolejki długie (terminal krajowy w Krakowie to naprawdę porażka) ale wszyscy byli odprawieni i przeszli kontrolę bezpieczeństwa na czas.
Potem słynny przejazd autobusem po lotnisku i tam moje pierwsze spotkanie z "dziadkiem". Człowiek miał na oko 50-60 lat. Stanąłem obok niego i zaczęło się: "u nas w Ameryce", "ja już mieszkam w USA od 35 lat i takie rzeczy są nie do pomyślenia". Dopiero po jakiejś minucie zorientowałem się o co mu chodzi - nie podobały mu się kolejki. Z każdym zdaniem robił się coraz bardziej wkurzony: "dopiero jak się wydarłem na babkę to zaczęli pracować, inaczej byśmy siedzieli tam jeszcze parę godzin", "ja tego tak nie zostawię, załatwię że zostaną oni wszyscy zwolnieni", "nie do pomyślenia takie opóźnienie" (opóźnienia było maksymalnie 5 minut) itp, itd. Istny społecznik i zbawca świata, z każdą chwilą łapiący coraz większą pianę. Całe szczęście po chwili autobus ruszył, 30s, wysiadka i wejście do samolotu gdzie "dziadek" siedział gdzieś daleko.
Cały dobytek (już w CA w hotelu) |
Warszawa
W Warszawie przejście przez kolejną kontrolę - tu już zero kolejek. Gdy rozpoczął się boarding znowu pojawił się on - "dziadek". I też od razu zaczął wyzywać całą obsługę: co oni sobie myślą, że to lekceważenie, że on tyle za bilet zapłacił (kupił parę miesięcy wcześniej na promocji za jakieś 50% ceny), że to komuna, ludzie przyspawani do stołków, itp, itd. Ludzie zdziwieni bo boarding szedł normalnie, ktoś nawet zaczął z nim dyskusję, ale szybko się poddał. Jak przeszedł procedurę to znowu zadowolony z siebie stwierdził, że gdyby się nie odezwał to kto wie ile byśmy jeszcze tam stali. Na co jakaś babka stojąca obok mnie: "boże, współczuje osobie która będzie siedzieć obok niego przez 10h lotu". Całe szczęście nie byłem to ja.
Samolot był ok, jedzenie jak na lot to super. Nie działał jednak system wideo więc przez 10h trzeba sobie samemu zająć czas. MP3, gazeta, książka, drzemka i jakoś przeleciało.
Chicago
Lądujemy i mam jakieś 1h 30min na przesiadkę - trzeba przejść imigrację, odebrać bagaż (po to żeby przejść przez kontrolę celną, która polega na podstęplowaniu wypełnionej wcześniej deklaracji celnej - jakieś 10s), nadać go jeszcze raz (co też trwa 10s - zostawienie przy taśmie walizek - pracownicy linii lotnicznych już dalej się nim zajmują), przedostać się zautomatyzowaną kolejką na terminal na drugim końcu lotniska (a jest ono olbrzymie - zdjęcie), przejść znowu odprawę bezpieczeństwa i do bramek na boarding. Sporo rzeczy do zrobienia. Może być problem, ale spróbujemy.
Wychodzę z samolotu i tu miłą niespodzianka - babka z LOTu stoi z kartką z nazwiskami - jest też moje. Mam mało czasu na przesiadkę więc dostaję status "Express transfer" i mam ominąć kolejki. Więc myślę - teraz na 100% się wyrobię, przecież nie dostałbym biletów z nierealnym czasem na przesiadkę. Ale i tak się streszczam i biegam po lotnisku. Po wyjściu w korytarzu nagle po jednej stronie widzę kolejkę. Olbrzymią. Po chwili po drugiej stronie pojawia się kolejna, troszkę mniejsza. Ta większa na oko miała z 1500 ludzi, druga z 1000. Babka z obsługi informuje że to kolejki do służb imigracyjnych - mniejsza to obywatele, większa wizy. Ja jako "Express Transfer" mam iść prosto i olać kolejki - super, mi pasuje :-). Trafiam do specjalnego okienka dla żołnierzy i osób z Express. Przede mną 3 osoby więc jakieś 10 min, pytania kontrolne w stylu "czemu leciał pan z polski" i jestem wpuszczony na teren USA. Wolę nie myśleć ile czasu bym spędził w normalnej kolejce (okienek dużo, bo chyba z 50 było ale i tak "parę" minut by zeszło).
Potem robię wszystkie rzeczy opisane wcześniej i przy bramce z której mam mieć wylot jestem na jakieś 3 min przed odlotem. Ale boarding już zakończony (później zdziwiony recepcjonista w hotelu stwierdził że zwykle chwilę czekają; ale widać, że jak się ma 2 osobne bilety to nie czekają). Muszę przebookować bilet. Tam kolejny problem - linie nie traktują mojej przesiadki jako przesiadkę, tylko jako osobny lot i trzeba zapłacić za przebookowanie. Babka stwierdziła jednak, że mi to daruje, ale następnym razem radzi kupić jeden bilet. Oj tak, na pewno tak zrobię i wszystkim radzę też dopilnować to przy lotach z przesiadkami.
Kolejny lot za 2h. Jest WiFi (przez 20min tylko, ale okazuję się po tych 20min zostaję dostęp do wszystkiego z domeny google.com więc gmail został) - sprawdzam co słychać i widzę maila związanego z mieszkaniem który mnie trochę wkurzył, ale o tym w innym poście. Zjadam hot-doga (w końcu jestem w USA) i słyszę, że lot jest opóźniony, nie wiadomo o ile bo czekają na przylot samolotu. No kurde, nie mógł się opóźnić lot na który miałem pierwotny bilet? Bilans: 2h opóźnienia.
San Francisco
Po przylocie odebranie moich bagaży (przyleciały wcześniejszym samolotem) - jeden częściowo rozpięty - jak się okazało miał kontrolę celną (w środku była zostawiona kartka z informacją o tym). Podobno zdarza się coraz częściej.
Wrażenia
Agencja przeprowadzkowa (a właściwie biuro podróży które rezerwowało mi bilet) - bez komentarza. Obsługa na lotniskach - super. Zarówno w Polsce jaki i w USA przyjazna i chętna do pomocy. A w stanach na lotniskach dosłownie co parę metrów stał ktoś do pomocy pasażerom. Ciekawe ile ich to kosztuje...
Na tym koniec opis przelotu. Następnym razem opiszę przygody z mieszkaniem, których też miałem parę (a w momencie pisania tego posta ciągle nie jestem pewien czy temat jest już zamknięty :-) ).
wtorek, 25 września 2012
Start
Zainspirowany przez znajomych którzy już od ponad roku siedzą tutaj (hej Michał i Ola) postanowiłem także stworzyć bloga, żeby uniknąć pisania tych samych rzeczy do mnóstwa ludzi. Więc tutaj postaram się opisywać moje przeżycia w dolinie krzemowej. Zobaczymy czy się pomysł sprawdzi. Komentujcie, piszcie, dzwońcie, lajkujcie, itp.
Subskrybuj:
Posty (Atom)