środa, 13 sierpnia 2014

Kanada - część 2

Do Kanady nie wybraliśmy się jednak, żeby spędzić cały czas w Vancouver. Główna część wycieczki to kilkudniowy road trip z Vancouver, stolicy Kolumbii Brytyjskiej, do Calgary stolicy Alberty (~1000km). Po drodze jest sporo fajnych parków narodowych, po których można się poszwendać, ale o tym w kolejnym odcinku.

Noclegi


Mieszkanie i podróżowanie po USA przyzwyczaja do całkiem dobrych standardów noclegów. Za noc w motelu w USA płaci się $40-50 (w miejscach wybitnie turystycznych - może dojść nawet do $100), co jest względnie tanio i na ogół standard jest OK - bez cudów, ale spokojnie można się przespać. W Kanadzie tak prosto nie ma - ludzie mniej podróżują po kraju więc motele są trudniej dostępne, droższe i gorsze w standardzie. Na tej wycieczce mieliśmy cały przegląd, ale jest zdecydowane top 3:

Miejsce numer 3 - Tumbleweed motel w miejscowości Cache Creek. Sam motel był w miarę OK. Miejsce na liście jest za całokształt miasteczka - brzydkie i pełne opuszczonych budynków. Do tego bonus - zaraz po zameldowaniu się w motelu, w całej okolicy wysiadł prąd. Nie byłoby to takie złe, gdy nie fakt, że wszystkie sklepy i restauracje się zamknęły z tego powodu a my byliśmy głodni po łażeniu po górach. Po przemierzeniu całego "centrum" udało się w końcu znaleźć jedno otwarte miejsce - Subway. Był to 1 lipca, dzień Kanady, więc mieliśmy bardzo gustowną i oficjalną kolację, z zimnymi kanapkami.




cc Ola :-P


Miejsce numer 2 - Frontier motel. Miasteczko było lepsze (do tego był prąd i restauracja, nawet otwarta, w motelu, z kelnerką z bardzo ciekawym i mocnym kanadyjskim akcentem). Sam motel był za to dużo ciekawszy - recepcja była zintegrowana ze stacją benzynową - czekało się w kolejce razem z ludźmi kupującymi paliwo/fajki. Jeszcze ciekawszą sprawą był poziom samych pokojów. A właściwie to jego brak (i nie chodzi mi tu o czystość czy wyposażenie - choć to nie było też na najwyższym poziomie). Można było zauważyć bardzo wyraźne, parostopniowe przechylenie pokoi.





Ale to wszystko nic w porównaniu do miejsca numer 1 - Big Bend Hotel. Miejsce nazywa się hucznie hotelem, i jestem praktycznie w 100% pewny że nie mają do tego prawa, ale po kolei.
Mieliśmy dokładny adres, ale parę razy krążyliśmy dookoła. W końcu więc weszliśmy do baru, który był mniej-więcej w tym miejscu, z pytaniem o drogę. Dowiedzieliśmy się że jesteśmy na miejscu, ale recepcja jest drzwi obok.
Wcześniej myślałem, że recepcji na stacji benzynowej nic nie pobije - oj, byłem w błędzie. Tutaj recepcja była w sklepie monopolowym. Na karcie kredytowej mam więc całkiem spory wydatek, w sklepie z alkoholem, z jakiejś dziury na końcu świata. Następnie udaliśmy się do pokoi - tu było jeszcze fajniej - czystość była bardzo dyskusyjna, w szczególności ścian i sufitów. A mój pokój miał jeszcze dodatkowy bonus - drzwi prowadzące prosto na taras. A co na tarasie? Bar. Niestety, drzwi były permanentnie zamknięte, więc nie mogłem zamówić piwa prosto z łóżka.
Ale OK - czemu pierwsze miejsce dla tego motelu? Po zameldowaniu, wyszliśmy coś zjeść i wracając zauważyliśmy szyld przed barem - "muzyka na żywo od 10 wieczorem a potem dyskoteka do 2 nad ranem!". I jak zapowiadali, tak zrobili. Okazało się, że jest tak tam codziennie, co przy ścianach z papieru i pokojach bezpośrednio nad barem, daje ciekawe efekty jeśli chce się wstać wcześnie rano następnego dnia. I nie było by tak źle, gdy chociaż muzyka była OK, ale mieliśmy przegląd hitów country a potem najnowszej kawałki muzyki klubowej. Po tej nocy, osobę z wycieczki która odpowiadała za wybór wszystkich noclegów, jednogłośnie zwolniliśmy :-).

Ale mydło mieli z San Francisco!

Dzień Kanady


Darmowe babeczki w sklepie z okazji święta



Było też dość ciepławo w tamtych dniach - 36 stopni

sobota, 9 sierpnia 2014

Kanada - część 1

Tydzień w okolicy 4 lipca, czyli dzień niepodległości w USA postanowiliśmy spędzić razem ze znajomymi w Kanadzie. Był to oczywisty wybór -  w końcu Kanada podlega koronie brytyjskiej, przeciwko której stany się zbuntowały :-).

Przelot


Jak się okazało na lotnisku - dzielni pracownicy linii lotniczych United wiedzieli o naszym planie i starali zrobić się wszystko aby go udaremnić...
Stawiłem się na lotnisku i próba odprawy w automatycznym kiosku zakończyła się niepowodzeniem, więc udałem się do obsługi. Tam wspaniały pracownik zabrał się za wklepywanie danych mojego paszportu do komputera, po czym z radością oświadczył mi, iż potrzebuję wizę aby wlecieć do Kanady. Ja, z jeszcze większą radością oświadczyłem mu, że wiem iż jej nie potrzebuje - baa, byłem w Kanadzie kilka miesięcy temu i mam nawet pieczątki. Nasza dyskusja z każdą chwilą robiła się coraz radośniejsza - on wspomniał że zostanę deportowany z Kanady (swoją drogą - nigdy mnie jeszcze nie deportowali z żadnego kraju - zawsze jest ten pierwszy raz), ja zaś wspomniałem co sądzę na temat poziomu jego wiedzy i całej sytuacji.

Po paru minutach udaliśmy się do jego przełożonego. Spojrzał na mój paszport i potwierdził że nie potrzebuję wizy. Jak się potem okazało na stanowisku, na którym byłem obsługiwany, był zepsuty czytnik do elektronicznych paszportów, więc gdy dzielny pracownik wstukał dane z palca, system uznał że jest to stary paszport, bez danych biometrycznych i w takim wypadku wiza jest potrzebna. Przenieśliśmy się na inne stanowisko, wszystko zadziałało i po paru dodatkowych minutach miałem kartę pokładową w ręku.
Straciłem sporo czasu i odlot się zbliżał, a musiałem jeszcze przejść kontrolę bezpieczeństwa. Udałem się do krótkiej kolejki, zaraz obok mnie i zostałem poinstruowany że zamykają to wejście i muszę się udać do innego punktu, w którym oczywiście była masa ludzi. Gdy udało mi się przejść, pasażerowie już wchodzili na pokład i drzwi do samolotu zamykały się za parę minut. Całe szczęście nie miałem innych przeszkód i znalazłem się na swoim miejscu. Ale lot, jak to ma miejsce od paru miesięcy był opóźniony - 2 z 4 pasów na lotnisku SFO są przebudowywane, ze względu na nowe regulacje co do bezpieczeństwa, więc czekaliśmy z dobre 30 min na start.

Lato w SF widziane z góry



W trakcie samego lotu (do Vancouver - ~2h) dowiedziałem się zaś paru nowości z pokładowej gazety. Najciekawsze było poszerzenie mojej wiedzy na temat wojny o kiełbasy między Chorwacją a Słowenią - podobno jedna z najważniejszych rzeczy dziejących się w Europie w czerwcu tego roku.



Vancouver


To była moja druga wizyta w tym mieście i dalej mi się podoba.


W tle ekran z meczem na mistrzostwach między Brazylią a Kolumbią, oglądany przez Polaka i Chorwatów, w Holenderskim barze, w Kanadzie.


All you can eat sushi i grill. Płacisz ~$30 i masz 2 godziny na zjedzenie wszystkiego co chcesz. Ale jako ciekawostka - jeśli zamówisz jakieś sushi i go nie zjesz, to musisz dopłacić dodatkowo jakieś $2 za każdą sztukę.

Samemu grillujesz sobie mięso.





Jeden dzień spędziłem w biurze Facebooka w Vancouver.

Nocowałem u znajomych, którzy mieli bardzo ciekawą rzecz w mieszkaniu które tam wynajmują. Jest to zdjęcie szafy/garderoby. Jest ona tak duża, że mieści się tam łóżko. Więc ktoś postanowił je tam umieścić :-). Niestety wybrałem kanapę jak miejsce do nocowania - spanie w szafie ciągle jest na mojej liście rzeczy do zrobienia przed śmiercią.